{phocagallery view=category|categoryid=108|imageid=2009|displayname=0|float=right}O pomyśle zorganizowania przez Speleoklub Dąbrowa Górnicza warsztatów fotografii jaskiniowej dowiedzieliśmy się równo rok temu. Instruktor zapytał nas, ówczesnych kandydatów na taterników jaskiniowych, czy chcielibyśmy w takich warsztatach uczestniczyć. Ponieważ już wcześniej każdy z nas po swojemu próbował jakieś zdjęcia w podziemiach robić, jednogłośnie stwierdziliśmy, że pomysł jest doskonały.
Minęło kilka miesięcy potrzebnych na działania głównie logistyczne i organizacyjne, aby warsztaty oficjalnie ruszyły. Była to zatem pierwsza taka inicjatywa klubowa. Inicjatywa zakończona pełnym powodzeniem. O tym, że zdjęcia robione w jaskiniach wymagają niezwykłej cierpliwości wiedzieliśmy od dawna, ucząc się na własnych błędach, głównie metodą niezliczonej ilości prób.
Zaplanowane warsztaty zostały podzielone tradycyjnie na część teoretyczną i praktyczną, obie z nich prowadził znany ze swoich jaskiniowych kadrów Aleksander Dobrzański „Olo”. Część teoretyczna miała charakter interaktywnych wykładów, na których prowadzący prezentował nam pokazy slajdów wg kategorii: sprzęt, technika, organizacja akcji foto. Zaczęliśmy od pokazania swoich najbardziej udanych, naszym subiektywnym zdaniem, zdjęć jaskiniowych. Krytyki było sporo, na szczęście tylko tej konstruktywnej. Główny zarzut – oświetlenie pochodzące z różnych źródeł, a więc różna temperatura barwowa, a więc magiczne kolory w kadrze – od pomarańczu, żółtego, po zielony czy nawet niebieski. Fakt, wcześniej nie zwracaliśmy na to uwagi. Obejrzeliśmy zatem dokładnie lampy z fotocelami, które miały znacznie ułatwić nam pracę, pozwalając na robienie zdjęć „z ręki” bez konieczności ustawiania statywu i kilkusekundowego naświetlania kadru. Olo zaprezentował nam również swoje najlepsze zdjęcia. Podczas ich analizowania zdradził nam również kilka wypracowanych przez siebie metod, za co jesteśmy mu tym bardziej wdzięczni, mając na uwadze, że mistrzowie swoich patentów przecież chętnie ujawniać nie chcą…
Trzy kolejne wykłady w siedzibie klubu, trwające do późnych godzin nocnych, pozwoliły nam obyć się nieco z tematem i przemyśleć sposób fotografowania, głównie zaś oświetlania swoich przyszłych kadrów. Tak przygotowani ruszyliśmy w plener. Przy okazji rozpoczynającego się obozu zimowego SDG w Tatrach, część praktyczna warsztatów fotograficznych została zaplanowana na pierwszy weekend obozu, a więc 21-22.02.2010. Wybór padł na dwie, ciekawe jaskinie – Mylną (turystyczną) oraz Czarną. I choć tym razem nie musieliśmy wynosić pod otwory wielkiej ilości lin, to plecaki mieliśmy nie małe, sprzęt foto trzeba przecież było pieczołowicie zapakować. Sobota spędzona w Jaskini Mylnej pozwoliła na weryfikację naszych umiejętności i brutalnie zniszczyła, jakże optymistyczne wyobrażenia o niezawodności sprzętu. Lampy zwane „masterami” nie były od samego początku przyjaźnie nastawione do fotocel, które przecież miały za każdym razem odpalać. Aparatowe problemy z ostrzeniem, czy wręcz prozaiczność wyładowanych baterii w lampach, to główne problemy, z którymi od razu przyszło się nam zmierzyć. Później, gdy już kłopoty techniczne zostały opanowane, wdarł się w naszą działalność negatywny element ludzki, jakże nieproszony w postaci chmary turystów z niezliczoną ilością aparatów fotograficznych, których błyski lamp w każdą stronę odpalały nasze fotocele, generowały kolejne błyski i niemiłosiernie wyczerpywały baterie… Olo, stając na wysokości zadania, kulturalnym tonem poinformował tychże turystów, że aktualnie jaskinia jest chwilowo nieczynna J Przekonujący ton Ola okazał się strzałem w dziesiątkę i turyści zniknęli. W jaskini podzieliliśmy się na dwie grupy i rozdzieliliśmy się, aby sobie wzajemnie nie przeszkadzać. Ofotografowaliśmy słynną rysę w Mylnej, znany wszystkim trawers z łańcuchami, a także odbyła się sesja tzw. odpoczynkowa z błotem na twarzy. Wieczorem, za pośrednictwem rzutnika obejrzeliśmy w ciepłych i przytulnych pokojach efekty nasze pracy. Pochwały i krytyczne uwagi, które wciąż się ze sobą przeplatały, wpłynęły bardzo mobilizująco na nasze nastawienie drugiego dnia. Poszliśmy do Jaskini Czarnej. Najwięcej czasu pochłonęła sesja wśród lodowych nacieków, które w genialny sposób rozpraszały światło dodając niezwykłego efektu. Tym razem wzięliśmy sobie do serca uwagi Olo i pracowaliśmy nad zdjęciami dynamicznymi, zatem w biegu, na linie, czy przy skokach również udało się coś złapać w kadr. Grupa druga stworzyła niezwykły efekt olbrzymiego cienia, imitującego potwora jaskiniowego, który próbował zaatakować małą postać grotołaza. W rolę przerażonego grotołaza doskonale wcielił się nasz instruktor Emek. Niestety czas przygód z aparatem mija niepostrzeżenie i ostatnie zabawy z lampą udającą ogień, wokół którego zasiedliśmy niczym przy ognisku, okazały się już ostatnimi. Po wyjściu z Czarnej najwięcej trudności nastręczało zejście w dolinę. Niewielka ilość osypującego się śniegu, na dość stromej, zalodzonej ziemi znacznie wpływała na nasze poczucie równowagi. Stwierdziliśmy, że najbezpieczniej jednak będzie posłużyć się znaną od wieków metodą „dupozjazdów”. I wszystko podsumowałoby szczęśliwe zakończenie, gdyby nie mały wypadek Andrzeja. Jeden niefortunny stopień, jeden upadek, ból. Andrzej zszedł do samych Kir o własnych siłach, dając nam jasny znak, że to najwyraźniej tylko stłuczenie. Gdy zawiozłam go do zakopiańskiego szpitala, zdjęcie rentgenowskie pozbawiło nas złudzeń. Złamana kość, gips.
I choć mimo tego, że nie obeszło się bez kłopotów, warsztaty były dla nas fantastyczną przygodą i sporą lekcją na przyszłość. Lekcją, którą Andrzej, Adam, Artur, Marek, Marcin, Mariusz i ja, chętnie będziemy odrabiać.
{phocagallery view=category|categoryid=108|limitstart=0|limitcount=0|displayname=0}