Pomysł wyjazdu kanioningowego na Sardynię pojawił się w zeszłym roku, podczas wspólnego pobytu w Alpach Nadmorskich. Wymyślił go Bogdan, a mnie ten pomysł mocno przypadł do gustu, ponieważ pamiętałem zdjęcia i relacje z wyjazdów na wyspę kolegów z Avenu i AKG. Oglądałem je jakiś czas temu i robiły wrażenie: zjazdy w jaskiniach bez stropu, przeprawy pontonem, wędrówki meandrującymi korytami. Bardzo mi się ta Sardynia kojarzyła z kanionami, więc chciałem zweryfikować moje wyobrażenia.
Wyjazd ustaliliśmy na początek maja. Wcześniejszy termin odpadał, ze względu na plany narciarskie i kajakowe, późniejszy – na zbyt mały stan wody. Ruszyliśmy w długi majowy weekand, w siedmioosobowym składzie: Bogdan i Kasia Nizinkiwiczowie, Asia Bedlicka, Michał Henszke, Michał Smoter (Speleoklub Bielko Biała), Monika i Grzegorz Badurscy (Speleoklub Dąbrowa Górnicza).
Sardynia ze znanych mi relacji ukazywała się jako wyspa sucha, gorąca, ze spaloną słońcem roślinnością. Tymczasem maj pokazał nam ją w najbardziej atrakcyjny sposób: jako miejsce zielone, pachnące kwiatami i miętą, czasem deszczowe, mgliste i chłodne, czasem przyjemnie ciepłe, bez męczącego upału. Określiłbym ten klimat jako doskonały do wszelkiej działalności. No może za wyjątkiem kąpieli morskich, bo temperatura wody porównywalna była z temeraturą wody w Bałtyku, co dla mnie jest odległe od ideału. Ale to akurat moja osobista opinia, z którą nie wszyscy się zgadzali.
Do portu w Olbii dopłynęliśmy 28 kwietnia o godz. 22. Nie pozostało więc nic innego jak znaleźć nocleg. Idealnym miejscem okazała się zatoczka przy gruntowej drodze w pobliżu San Teodoro, przy rzece, która w wyższej części tworzy kanion Riu Pitrisconi. Następnego dnia ruszyliśmy tą samą drogą w góry, aby po półgodzinnej, emocjonującej jeździe wąską i stromą drogą osiągnąć górny parking, przed wejściem do kanionu. Kto myśli, że na Sardynii sa wyłącznie suche kaniony, jest w błędzie. Riu Pitrisconi może dostarczyć mnóstwo zabawy: duża ilość skoków (do 10m), zjazdy w wodospadach, pływanie – jest wszystko, czego potrzeba. Kanion jest łatwy, zabawowy i ze względu na położenie (30 min jazdy od Olbii), świetnie nadaje się na powitanie Sardynii.
Wskazówki: na stronie http://www.descente-canyon.com poprawnie zaznaczone są punkty górnego i dolnego parkingu, natomiast punkty wejścia i wyjścia są określone przypadkowo. Aby wejść do kanionu, należy od górnego miejsca parkingowego pójść dalej drogą, 5-10 min do pierwszego, lub drugiego cieku wodnego. Tym ciekiem – niewielką rzeczką dochodzi się do pierwszego wodospadu (ok 15min). Zamiast zjeżdżać można wykonać ładny 8m skok ze skałek po prawej stronie. Wyjście znajduje się po ok 1 godz. marszu rzeką, za ostatnim odcinkiem linowym. Jest to wyraźna gruntowa droga, która prowadzi wprost do dolnego parkingu.
Następnego dnia, ze względu na złe prognozy, które wieściły deszcz i burze zdecydowaliśmy się na kanion Codula Fuili: krótki i suchy. Kanion ma 3 km długości, 345m deniwelacji i kończy się na plaży. Brzmi to może atrakcyjnie, ale w rzeczywistości jest trochę… nudno. Jest kilka zjazdów w mytych meandrach, ale jednak bez wody to nie to. Jest to raczej dobry wybór na rodzinną wycieczkę. Pod warunkiem, że rodzina potrafi pokonać 20 m zjazd. Największą atrakcją okazało się spotkanie z autorem przewodnika po Sardynii, Franckiem Jourdanem.
Kolejne dni poświęciliśmy na penetrowanie rejonu Campos Bargios. Znajdują się tam najatrakcyjniejsze kaniony Sardynii. Trzy dopływy: Orbisi, Donini i Fluminedu łączą się, tworząc największy i najgłębszy kanion Sardynii: Gorropu, określany jako największy w Europie. Dnem Gorropu biegnie ścieżka turystyczna, więc on akurat znalazł sie poza naszym zainteresowaniem.
Jako pierwszy wybraliśmy Orbisi, pod względem atrakcyjności bardzo wysoko oceniany. Kanion jest ładnie wymyty w białych wapieniach. Gdyby nie słoneczne światło możnaby mieć wrażenie, że przebywa się w meandrującej jaskini. Składa się z dwóch części: górna kończy się 35 zjazdem do tzw Pisciny Urtaddaia, czyli gigantycznej, na wpół otwartej groty z jeziorem. Do tego miejsca dochodzi równiez szlak turystyczny. Woda występuje w misach i jeziorkach. Brak przepływu sprawia, że nabiera ona charakterystycznej szlachetności, która onieśmiela nieco przed zanurzeniem się w jej głębi. Dolna część kanionu staje się węższa, woda w nim czystsza, możliwe są nawet skoki, pojawia się prawdziwie jaskiniowy odcinek, w sumie – im dalej tym ciekawiej.
Na kolejny dzień wybieramy Grottę Donini. Jak sama nazwa wskazuje, kanion okazuje się jaskinią z podziemną rzeką o długości ok 900m i niewielkim przepływie. Zdecydowanie jest to najciekawszy obiekt jaki zwiedziliśmy podczas wyjazdu. Najpierw dwie małe studnie, potem korytarz, w którym przechodzimy z jednej wypełnionej wodą misy do kolejnej, i do następnej. Potem trawers, zjazd i dochodzimy do podziemnej rzeki. Póżniej różnie: marsz, misy, baseny, długi wodny pasaż, nacieki. W jaskini jest bardzo dużo pływania, mozliwe są skoki i małe tobogany. Jednak najlepsze jest dopiero na końcu, tam gdzie pojawia się światło słoneczne: przepiękna galeria zakończona systemem basenów. Urzekł nas szmaragdowy kolor wody, jej przejrzystość i ciepłe promienie popołudniowego słońca, wpadające prosto do otworu.
Potem jeszcze tylko jeden skok i stajemy na krawędzi okna, w środku skalnej ściany, nad 50 metrowym progiem. Podczas zjazdu wrażenie jest niesamowite: pomarańczowe słońce, woda, bujna zieleń, przestrzeń i wszechobecny zapach ziół.
Wskazówki: Dojście do Donini. Od parkinku należy iść wyrażną ścieżką, mijając ogrodzony szałas po lewej stronie, zejść na dno suchego koryta Orbisi, a następnie iść w dół koryta ok 200m. Otwór jest niewielką studnią krasową i znajduje się 2 m ponad dnem koryta, po prawej stronie. Jest niewidoczny od dołu, ale jest oznaczony kopczykiem.
W sprawnym zespole Orbisi i Donini można przejść w ciągu jednego dnia. Po wyjściu z Orbisi należy dojśc do połączenia z Flumniedu, ścieżką wrócić do parkingu (ok 1 godz.), wskoczyć do Donini, po ostatnim zjeździe znów zejść do połączenia z Fluminedu i wrócić tą samą drogą. Należy wziąć pod uwagę, że dojazd do parkingu, mimo że na mapie wydaje się krótki, w praktyce może zająć nawet godzinę, jeżeli nie poruszamy się samochodem terenowym.
Jako ostatni w tym rejonie pokonaliśmy Fluminedu. Czas przejścia jest wyceniony na 5 godzin plus pół godziny dojścia. Z tego więcej niż połowę idzie się suchym łożyskiem. Dopiero od połowy jest ciekawie, bo pojawiają się zjazdy i jeziorka. Jest możliwość wykonania kilku skoków. Woda jest czysta i bardzo zimna. Chociaż są w nim bardzo malownicze miejsca nie zachwycił nas szczególnie, ale być może dlatego, że – jak to ktoś określił – już nam się „trochę w butach poprzewracało”.
Sardynię pożegnaliśmy 5 maja o godzinie 23. I jak zwykle w powrotnej podróży, stwierdziliśmy, że kiedyś jeszcze trzeba będzie tam wrócić.
Pod względem kanioningowym Sardynia na pewno nie jest tak atrakcyjna jak Alpy czy Korsyka. Myślę, że nie będzie satysfakcjonująca dla sportowych ortodoksów. Napotkaliśmy mniej atrakcji wodnych (trudno nawet mówić o wodnych trudnościach), a same przejścia były krótsze i łatwiejsze technicznie. Mimo to, widokowo kaniony prezentują się bardzo atrakcyjnie, pojawia się okazja zobaczenia typowo jaskiniowych form w dziennym świetle, a i kilka ładnych skoków też można zaliczyć. Z wartych zobaczenia kanionów Sardynii należy polecić jeszcze wodne kaniony: Baccu Sa Figu, Riu’e Forru oraz Oridda. Niestety, z braku czasu nie zdążyliśmy ich zwiedzić.
Warto też połączyć kanioning z inną formą aktywności na wyspie. Oprócz wspinaczki i jaskiń można pomyśleć o rowerze górskim, bo tereny wydają się rewelacyjne.
Najlepiej wybrać się na wiosnę. Jest wtedy szansa na wodę w kanionach. W lipcu i sierpniu może być z tym słabo, natomiast jeziorka w Orbisi latem… Chyba lepiej wziąć ponton.
Docent
Sardynia |